Nie jest to przyjaźń łatwo przychodząca, jednak gdy się rozwinie, pilot będzie z niej czerpał wiele radości. Jak w każdej relacji - początkowo pilot jest zdystansowany do wysokości, preferuje dobrze poznaną powierzchnię Ziemi. Z czasem zauważa jednak, że wysokość nie robi mu krzywdy, a często może przyjść z pomocą w opałach.
Powyższa alegoria nasunęła mi się po drugim z rzędu krecie w kolejnych sesjach treningowych. Obie sytuacje wystąpiły na niewielkiej wysokości - około 30 cm nad ziemią. Pierwsze rozbicie było następstwem zbyt dużego oddalenia modelu ode mnie, w połączeniu z dobrze zlewającym się ubarwieniem Belta z tłem trawnika oraz drzew i krzaków (na co już MK zwrócił uwagę, by dodać do mojego Belta elementy w kolorze żołtym - jego Trex z oryginalną żółtą kabinką istotnie jest lepiej widoczny na tle roślinności). Straciłem ocenę pochylenia helika i nieprawidłowo wysterowałem lot. Nie zdążyłem się wyratować, ponieważ na awaryjne prostowanie bez pewności w położeniu modelu nie było miejsca. Dodanie gazu (latałem w trybie normalnym) w zasadzie było bez sensu, bo nie wiedząc, w którą stronę i jak bardzo jest pochylony, mogło to zwiększyć impet, z którym model by uderzył w ziemię. Nawet nie zdążyłem pomyśleć, kiedy Belt był już niemal na trawie. Odruchowo odjąłem gazu, żeby minimalizować energię uderzenia.
Drugim razem z kolei ćwicząc zawisy w ustawieniu helika bokiem do mnie zbyt długo utrzymałem obrót ogonem, co spowodowało zwrócenie się modelu dziobem do mnie. Jest to pozycja, której jeszcze nie potrafię opanować ze względu na konieczność przełożenia orientacji stron względem pilota do stron względem kadłuba modelu. Odruchowe próby utrzymania Belta w poziomie, zamiast odwrócenia go dziobem ode mnie były skazane na niepowodzenie, a na naprawę tego błędu nie było miejsca - helik przechylił się i zawadził łopatami o podłoże (tym razem twardy chodnik).
W obu sytuacjach błąd polegał na nieprawidłowym wysterowaniu przeze mnie. Jednak nie miałem szansy naprawienia go, gdyż nisko zawieszony helikopter nie dawał czasu na próby ustawienia go w pozycji bezpiecznej (jak na moje obecne możliwości).
Początkujący piloci siłą rzeczy rozpoczynają loty od małych wysokości. Na początku są to treningi startu i lądowań. Będąc nisko (z pomocą podwozia treningowego) w miarę bezkarnie można wyczyniać wygibasy prowadzące do zawisu. W tym czasie przyzwyczajamy się do widoku modelu z góry. Uniesienie go ponad linię wzroku diametralnie zmienia odbiór jego pozycji w przestrzeni. Również wzrasta dyskomfort spowodowany świadomością dłuższej drogi spadania w razie błędu.
Niemniej próby utrzymania zawisu na większych wysokościach, tak by model był obserwowany od dołu kadłuba (3 - 5 metrów nad ziemią) powinny być, moim zdaniem, podejmowane jak najwcześniej. Oczywiście należy to czynić stopniowo i nie wzlatywać od razu po kilku pierwszych zawisach na 1 metrze do wysokości 5 metrów.
Zasadniczą zaletą lotów na większej wysokości jest już wspomniana szansa wyratowania sytuacji podbramkowej, bo nawet koślawo i na większym obszarze, ale jesteśmy w stanie doprowadzić do stabilizacji modelu zanim zbliży się do ziemi. Nieodłączną korzyścią z lotów na większej wysokości jest większa przestrzeń, w której można rozwijać większe prędkości - kolejny element manewrów konieczny do opanowania w czasie treningów.
Na większych wysokościach znika również efekt poduszki powietrznej powstający w wyniku odbicia się od podłoża strumienia powietrza wytwarzanego przez główny wirnik. Generowane na skutek tego turbulencje znakomicie zaburzają stabilność zawisu.
Reasumując - nie bójmy się wysokości. Starajmy się ją oswajać jednocześnie ze szlifowaniem innych elementów pilotażu. Może się to zwrócić w postaci mniejszej liczby kretów i bajecznych widoków helika na tle błękitnego nieba.
11 czerwca 2012
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
0 komentarze:
Prześlij komentarz