2 czerwca 2013

Jak jazda na rowerze

Po kolejnej sesji naprawczej okazało się, że rozleciało się łożysko w jednym z okuć łopat tylnego wirnika. Łącząc kropki po wcześniejszych problemach przypuszczam, że łożysko zostało nadwyrężone, czy wręcz już uszkodzone, przy pierwotnym krecie - kolejne były już tylko następstwami najwyraźniej niepełnej diagnostyki. Przyznaję, że mimo standardowego przeglądu pokretowego obaj nie wyczuliśmy nieprawidłowości w osadzeniu okucia ogonowego na wale. Dołączyliśmy teraz ten punkt do listy przeglądu powypadkowego.


Dziś wreszcie nastąpił kolejny oblot powypadkowy. Na pierwszy ogień oddałem stery Marcinowi, bo sam straciłem po ostatnich przejściach zaufanie do siebie. Pierwszy akumulator przeszedł bez niepokojących objawów. Wprawdzie już na ziemi przed ulotnieniem stwierdziliśmy lekki mimośrodowy obrót głowicy wirnika głównego, lecz koniuszek małego palca lewej ręki bym sobie dał naciąć, że wał, bez założonej głowicy obraca się idealnie prosto - co wyklucza jego krzywiznę, łopaty są wyważone z nie mniejszą od poprzednich dokładnością, a głowica nie posiada ubytków w materiale, ani nie wykazuje innych anomalii. Dźwięk helika również nie wzbudza podejrzeń. Nie wiem, co jest, ale w locie istotnie maszyna zachowuje się normalnie - jak w okresie największej świetności zeszłego sezonu.

Osobiste przeżycia pierwszego zawisu po długiej przerwie są dwojakie. Z jednej strony łomotanie serca, czy aby wszystko już należycie wyremontowane i czy podołam ujarzmieniu maszyny. Z drugiej strony zaskoczenie, gdy po oderwaniu od lądowiska bzyk zachowywał się potulnie, reagował poprawnie i lądował w całości. Na pewno dużo wniosła aura bez żadnych podmuchów i ze stonowanym oświetleniem słonecznym. Po trzecim spokojnym locie (a w zasadzie - zawisie) zakończonym pomyślnym lądowaniem przebiło się nieśmiało do mej świadomości popularne powiedzenie: "To jest jak jazda na rowerze. Tego się nie zapomina."

0 komentarze:

Prześlij komentarz